czwartek, 16 stycznia 2014

The World’s End czyli od alkoholika do bohatera




Film opowiada historię Gary'ego Kinga (Simon Pegg) i jego czterech przyjaciół. W czasach szkolnych byli nieomalże nierozłączni. Po zdanej maturze nasza piątka postanawia podbić miasto i przejść „Golden mile”, czyli wypić co najmniej jedno piwo w 12 pubach, a ostatni nazywa się The World’s End. Gary szczyci się swoimi wyczynami z tej pamiętnej nocy, gdyż miał być to początek jego nowego życia. Jednak Gary zatrzymał się, wszystko jakby stanęło dla niego w czasie. Nie wiemy czym się zajmuje, skąd ma pieniądze. Poznajemy go gdy opowiada swoje przeżycia w kółku wzajemnej adoracji w szpitalu.

Gary jest smutnym, samotnym człowiekiem, który wymagał od życia wielkich rzeczy. Miał nadzieję, że świat stoi przed nim otworem, że nie ma niczego, czego nie mógłby osiągnąć. Domaga się jednak automatycznego sukcesu, bez żadnego wysiłku z jego strony. Myśli, że okazje i szczęście same się przytrafiają.

Postanawia więc spełnić swoje marzenie sprzed lat i przejść „Golden mile” z przyjaciółmi z czasów młodości. Przekonuje ich, żeby ruszyli z nim w tą wyprawę. Obiecuje noc pełną szaleństw i alkoholu. Mówi, że nadrobią stracony czas. Okłamuje dawnych przyjaciół żeby tylko nie być samemu.
Gary sprawia wrażenie, że dba tylko o siebie. Cała ta wyprawa jest dla niego, bo jak przyznaje nic innego nie ma. Okazuje się, że Gary chciał nawet popełnić samobójstwo. Gary wykorzystuje wszystkich aby dotrwać do końca wyprawy, giną przez niego ludzie, nawet jego przyjaciele, a po wszystkim znowu znika, gdyż znalazł nowy cel w życiu. Nie wiem jaki jest ten cel, ale lata z bandą ‘robotów’ po pubach i wszczyna burdy. Bonus jest taki, że przestał pić.


Wydaje mi się, że teraz Gary uważa się za bohatera, który pragnie uwolnić ludzi od… no właśnie od czego? Czy są to złe roboty? Czy może iluzja idealnego życia?.
 
Miała być to komedia, ale mi się wydaje niesamowicie życiowy ten film (nie licząc kosmitów i robotów). Brak motywacji życiowej, brak jakiejkolwiek chęci działania. Oczekiwanie od życia tego co najlepsze, bez wkładania wysiłku. Iluzja idealnego życia, aby zachować pozorny ład (każdy przejaw niesubordynacji i zachowania nie zgodnego z normą jest eliminowany). Mam dom, mam rodzinę, mam pracę to muszę być szczęśliwy. I przede wszystkim większość ludzi, która pozostała i nie została zastąpiona ‘robotami’  nie zastanawia się nad nagłymi zmianami w usposobieniu swoich bliskich. Myślą, że może się tak diametralnie zmienili, a że oni sami się z tym dobrze czują, to nie reagują. Taka imitacja życia pełna sztuczności. Wielu ludzi w realnym świecie udaje szczęście tylko po to, aby nie sprawić przykrości bliskim.
 
Ale gdyby spojrzeć na ten film z zupełnie drugiej strony, to są wybuchy, kosmici, roboty, puby, alkohol, romans, przyjaźń, kłamstwa, dramaty życiowe, szalona wyprawa i stary samochód. Czego chcieć więcej? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz